Wbastek1, jeśli Ty jesteś recydywistą, to ja już chyba jestem podwójnym recydywistą ablacyjnym ;). Od 9 lat mam migotanie przedsionków (od jakiegoś czasu również trzepotanie), z różna częstotliwością. 4 ablacje (wg lekarzy, moim zdaniem 3 bo jeden raz tylko się wbili ale nic nie wysmażyli; potrzebne było dodatkowe badanie żeby przebić się przez starą łatę pooperacyjną między przedsionkami). Pierwsza ablacja 2007 (dr Szumowski, Anin) - niewiele pomogła, chyba dlatego że wyablowali tylko prawy przedsionek (nie mogli się przebić do lewego właśnie z powodu łaty), druga 2008 (dr Szumowski) - już w obu przedsionkach, trzepotanie było nadal, ale z częstotliwością tylko 1 na jakieś pół roku, co dla mnie było dużym sukcesem. Niestety z czasem znowu zaczęło się częściej i sierpień 2010 3cia ablacja (tym razem dr Derejko). Trwała najdłużej bo aż 6h, mnóstwo przypaleń, także izolacja żył płucnych (nadal nie wiem co to oznacza...), po 6h miałam już dosyć, lekarz zresztą chyba też, ale nie wypalił wszystkiego co się dało więc zostałam zaproszona na 2 część jak już dojdę do siebie po pierwszej. Chyba że po pierwszej części będzie wyraźna poprawa, to może powtórka nie będzie konieczna. Dr Derejko dał mi dużą nadzieję, miałam poczucie że na prawdę przyłożył się do zabiegu i chce mi pomóc. Ale póki co serce wariuje, od ablacji byłam jakieś 6-7 razy na umiarowieniu (zawsze kardiowersja), pojawiały się częstoskurcze, zwłaszcza w nocy, na szczęście minęły, ale nadal mam wrażenie że moje serce żyje sobie swoim zwariowanym rytmem, wychodzę z umiarowienia a na drugi dzień jest to samo... Wiem, że po ablacji potrzeba czasu, min. 3 m-ce, żeby serce doszło do siebie, powiedziano mi że napady mogą być nawet częstsze i bardzie chaotyczne. Zresztą kardiolodzy z mojego szpitala zapewniają że byłam w rękach najlepszego specjalisty od ablacji, że wszystko było zrobione tak jak trzeba itd. Staram się trzymać tego że to tylko przejściowe, że serce było bardzo poparzone i musi się wygoić, ale czasem bardzo ciężko zachować optymistyczne myślenie... Najgorzej jest w nocy, kiedy jest cicho i słyszę każde nieprawidłowe uderzenie serca, czym jeszcze bardziej się nakręcam i jest jeszcze gorzej. Najdziwniejsze jest to, że jak zapalę światło i otworzę książkę to wszystko przechodzi... Do tego mój lekarz prowadzący zmienił mi betabloker z Ebivolu na Biosotal i od tego momentu zaczęły mi się szumy w uszach. Wczoraj i dziś rano zasłabłam, ale z sercem nic się nie działo tylko zupełne opadnięcie z sił i lodowate, pocące się i mrowiące dłonie, zresztą dziwne uczucie w dłoniach utrzymuje się nawet teraz... Nie są to raczej problemy z krążeniem, bo paznokcie ani usta mi nie sinieją przy tym. Podobno może to być spadek ciśnienia (jestem z reguły niskociśnieniowcem), ale nie trzyma się to kupy bo właśnie dlatego dostałam Biosotal że nie obniża on tak bardzo ciśnienia jak Ebivol. Wczoraj po kolejnej wizycie w szpitalu i kolejnej kardiowersji postanowiłam pójść do psychiatry, myślę że to może być nerwica, bo popadam w coraz większą paranoję. Komórka z szafki nocnej przywędrowała na łóżko żeby była w zasięgu ręki (mieszkam sama), drzwi do mieszkania zamykam tylko na jeden zamek, bo drugiego nie da się otworzyć z zewnątrz (na wypadek jakbym wezwała kogoś z rodziny na pomoc, kto ma zapasowe klucze) itp. Kiedyś, jeszcze na początku mojej choroby, kardiolog zasugerował mi nerwicę, wtedy go wyśmiałam, ale po cichu przyznałam mu rację, a teraz jestem pewna że to właśnie psychika jest w znacznym stopniu przyczyną problemów z sercem. Z jednej strony jest przyczyną problemów z sercem, a z drugiej wynikiem wynikiem ich, bo popadam w coraz większą panikę.
Z góry przepraszam za moje długie wynurzenia, ale myślę że na tym forum są ludzie którzy potrafią je zrozumieć :). A może ktoś ma podobne dolegliwości związane z migotaniem/trzepotaniem przedsionków?