Miesiąc temu mój ojciec miał operację na tętnicy kończyn, czuje się juz. Wczoraj trochę popracował ale nic go nie bolało. Dopiero wieczorem zaczęło mu się robić słabo, kręcić się w głowie, na przemian jakieś ataki duszności a zaraz potem zimne poty. Na twarzy zrobił sie blady, prawie siny. Bardzo osłabł, nie był w stanie się podnieć żeby mu zdjąć sweter. Zadzwoniłam po pogotowie. Po moim telefonie zaczął wymiotować. Nie bolał go wcześniej żołądek ani nie miał nudności. Przyjechała karetka T, lekarz i sanitariusz. Lekarka weszła do środka, stanęła i czekała aż tata przestanie wymiotować. Orzekła że to zatrucie albo *jakiś wirus*. Osłuchała i zmierzyła ciśnienie, wyszło 135/65. Temperaturę zmierzyła ręką i stwierdziła że nie ma gorączki. Tato mówił że czuł podwyższoną temperaturę.
Zapytałam ją skoro to zatrucie to dlaczego w ciągu kilkunastu minut stracił siły żeby się podnieść. Uznała że wymiotowanie go zmęczyło. Dała zastrzyk na żołądek i kazała kupić jutro gastrolit. Zastanawiała się też czy dać zastrzyk z hydroksyzyny. Powiedziałam że chyba ją pogrzało jeżeli chce dawać lek na uspokojenie człowiekowi który jest ledwo przytomny i nie ma siły się podnieść. Powiedziałą że skoro wiem lepiej to po co wzywałam karetkę i zaczęli zwijać manatki. Jak poszli to tato jeszcze wymiotował raz, potem starał się głęboko oddychać, jak o coś pytałam to nie miał siły mówić. Po 3 godzinach wszystko było już w miarę w porządku tylko bardzo bolała go głowa.
Czy to możliwe żeby jakieś zatrucie miało taki przebieg? Czy to może byc coś z sercem?