Witam wszystkich. Jestem tu nowa, pozwólcie mi opowiedziec moją historię i w miarę możliwosci udzielic odpowiedzi na moje pytanie, bo nie mam do kogo się z tym zwrocic, pogadac…Postaram się jak najkrocej to opisac żeby nie zanudzac;)
Wszystko zaczelo się niecale 1,5 roku temu, kiedy to bylam 2 miesiace po porodzie, dostalam wieczorem bardzo silnego ataku paniki, wtedy nie wiedzialam co się dzieje, myslalam ze umieram…zreszta wiecie jak to jest. Pogotowie przyjechalo,powiedzieli ze to wyczerpanie (mieli w tym duzo racji). Ale od nasteonego dnia zaczął się koszmar,ciagle się czulam jak w filmie, nie mialam sily nawet zrobic herbaty, mialam zawroty glowy jakbym plywala na lodzi, ogolnie nic prawie z tego okresu nie pamietam.byl jak sen. Po jakims czasie w koncu trafilam do neurologa bo wyniki krwi,moczu mialam idealne. Neurolog mnie zbadal i powiedzial: jest pani zdrowiutka, ale to niestety depresja poporodowa. Wtedy bylam zdziwiona bo nie czulam się smutna a dziecko kochalam i w ogole nie czulam niecheci do opieki nad nim. Teraz, jak sobie przypomne co czulam wiem, ze bylam zalamana ale raczej brakiem wsparcia psych. I fizycznego wśród najblizszych, na dodatek tesciowa z która mieszkam doprowadzala mnie do szału, nienawidzilam jej. Bałam się wychodzic z pokoju w obawie ze ja spotkam na korytarzu. Po jakims czasie poczulam się duzo lepiej. Ale po kilku miesiacach znowu zaczely się zawroty glowy, lęki, nie moglam znowu spac, serce chcialo mi wyskoczyc z gardła. Poszlam do tego samego neurologa bo bardzo zaufałam tej wspaniałej kobiecie, powiedziala ze to już nie ma zwiazku depresja lecz sa to stany lekowe. Ze musze znalez prace, bo z moja osobowoscia ekstrawertyka siedzenie w domu mnie zniszczy. Dostalam sedam po którym czulam się bosko. Po pierwszej tabletce zasnelam w ciagu dnia co było cudem, moglam robic wszystko, skoczyc na bungee, przemawiac do tysiaca osob…po odstawieniu było jakis czas okej…a potem znowu się zaczelo. I trwa do dzis, z malymi przerwami, raz jest lepiej raz gorzej, czasem caly dzien mam lęk, mam takie zawroty głowy ze nie moge ustac na nogach, na wakacjach wszystko było okej, jak kiedys. A tutaj w domu mam ciagly stres przez tesciowa. Do tego doszly problemy z kregoslupem-dyskopatia szyjna i ledzwiowa i zniesienie lordozy.
Mogłabym tak pisac jszcze dlugo…o innych somatycznych dolegliwosciach które ma prawie każdy z Was nerwicowcow…ale chodzi mi o radę. Chcialam isc pogadac o tym z lekarzem (mój rodzinny cialge nawija to samo: kobieto idz do pracy!-szukam cały czas), ale wolę poradzic się ludziom którzy to przezywaja walcza z tym, z mniejszym lub wiekszym skutkiem..otóż zauwazylam ze jak siedze w domku przez dluzszy czas,mam malo czasu dla siebie, widze tesicowa ciagle która mi zatruwa zycie mam wtedy potworne lęki, zawroty, wrazenie ze upadam, dretwieja mi kciuki, czuję totalne wyczerpanie itd…ale kiedy jest czas, gdy czesciej mam okazje wyjsc, zrobic cos dla siebie, zapomniec o tym na chwile, kiedy mogę wyjsc, mimo ze na ulicy mam lęk i zawroty straszne, to po dniu, może dwóch mi to łagodnieje, czasem nawet mija. Wiem, ze bardzo potrzebuje ludzi na co dzien, ich towarzystwa, skupienia się na czyms innym niż dziecko ale czasem nie mam sil. i wiem ze jest to tez wynik dlugotrwalego stresu zwiazanego z mieszkaniem z tesciowa. Wczoraj tez się tak czulam strasznie, ale wyszlam na spacer z mężem i córeczką i mimo „bujania” mowilam sobie: „nie pozwol jej (nerwicy) zepsuc tego dnia”. I jakos mi było lepiej, nawet dużo lepiej.
Czy myślicie ze da się z tym wygrac bez leków, wprowadzając po prostu zmiany do naszego życia aby zmienic własnie to, co powoduje te odczucia/objawy? Może to naiwne co napisalam ale nie mam z kim o tym pogadac, bo jak wiadomo nie bardzo rozumieją to ci, którzy nigdy tego nie przeżyli…pozdrawiam wszystkich cieplutko!